0 Comments
Ostatnio z dość bezpiecznej odległości podglądam polski system. „To nie ludzie, to system”- zakrzyczał onegdaj jeden z polskich klasyków. Ekonomista w coraz bardziej surrealnej rzeczywistości gospodarczej wydaje się być kwiatkiem do kożucha. Rozmaite inwestycje są realizowane bez względu na koszty. Rozmaite rynki od lat są zmonopolizowane, a ostatnie kilka lat były okresami dalszego spadku jakości ich usług czy wzrostu cen.
Mało kto sobie zdaje z rzeczywistego poziomu cen w Polsce. Lubię podawać przykład napojów typu softdrink ze średniej półki. Markowe napoje typu Cola czy lemoniada są w Polsce 2-3 krotnie droższe niż te same napoje w Niemczech, ba, uchodzą za luksusowy rarytas. Za lemoniadę „Wostok” ostatnio zapłaciłem w barze 11 złotych. Osoby które żywią się na mieście narzekają że wyżywienie samych siebie pochłania im miesięcznie 3 tys. PLN.
Na rynkach są zatory płatnicze, w niektórych sektorach tak potężne że wszelkie wykazywane w bilansach dane są czysto wirtualne, spływ gotówki bowiem tworzy niebywale makabryczny obraz. W przypadku dalszych zatorów system może się nawet rozpaść, bo działa już w wielu sektorach rynku tylko dlatego, iż większość transakcji jest objęta umowami ubezpieczeniowymi na wypadek niewypłacalności. Nie wiadomo mi jednakże jak wielkie muszą być zatory na rynku, by w tarapaty wpadli także ubezpieczyciele.
Politycy i media operują pochodnymi, by zmylić nieco widzom obraz sytuacji. „Kryzys już tu trwa od dawna”- chciałoby się rzec zaglądając w rządowe dane. Polska wg rządowych danych posiada PKB na mieszkańca na poziomie 20334 USD rocznie wg PPP, Czechy to PKB na mieszkańca 27 tysięcy, Grecja- 26,3 tys. USD rocznie, wg PPP. Wg tych danych, Polsce gospodarczo jest bliżej do Rosji (Roczne PKB na mieszkańca wg PPP na poziomie 16,7 tys. USD). Wszystkie dane za Międzynar. Funduszem Walutowym 2001 r.
Generalnie widać znamiona ostrego kryzysu, ludność ogranicza konsumpcję, tnie wydatki. jesień może być ciężka dla gospodarki. Zamożność obywateli kraju to 1/17 zamożnosci statystycznego Szwajcara. Wg raportu Credit Suisse średni majątek mieszkańca Polski wynosi 27.410 dolarów (uwzględnia się aktywa finansowe, trwałe, np. nieobciążone hipoteką części nieruchomości). W Szwajcarii średnia wartość majątku przypadającego na dorosłą osobę to 468 tys. USD. Dopiero na siódmej pozycji są Stany Zjednoczone, gdzie majątek statystycznego mieszkańca wynosi 262 tys. USD. Na liście drugie miejsce zajmuje Australia – na mieszkańca przypada 355 tys. USD majątku. Japonia (270 tys. USD) zajmuje 5. miejsce, Singapur (258 tys. USD)- ósme. Obecnie zamożność mieszkańców Polski jest typowa dla krajów azjatyckich.
Publiczny dług całkowity (implicite i explicite razem) to już jakieś 80-100 tys. PLN/ mieszkańca, czyli suma długów rządu przekracza statystyczną sumę majątków obywateli. Rząd ma co prawda różne „skarby” które można sprzedać… Największy dług wygenerował ZUS, instytucja prowadzona w dużo gorszym stylu niż Amber Gold. Długi rządowych agend typu ZUS, KRUS, służba zdrowia to kilka bln (tak, bilionów, czyli tysięcy miliardów PLN) zapadalnych zobowiazań, nie wiadomo nawet ile- lat temu kilka próbował to zsumować Jablonowski z NBP. W normalnej firmie deficyty zaksięgowanoby. Tymczasem w Polsce prowadzący ZUS stosują księżycową księgowość i tego nie wykazują- rządzący wszak układają pod siebie regulacje, niewiele mające wspólnego z nauką jaką jest rachunkowość.
Różnice nie tyle utrzymują się, co pogłębiają. Polska gospodarka generalnie dobrze odbiła zaraz po okresie przemian ustrojowych, ale potem tempo zmian reformatorskich ustało. Sytuacja może być dużo bardziej alarmistyczna. Jako ekonomista próbowałem bezowocnie walczyć o zachowanie od demontażu rozmaitej infrastruktury technicznej wykorzystywanej w czasach prosperity gospodarczej. Brano mnie albo za szaleńca, albo za jakiegoś miłośnika zabytków w płaszczyku naukowca. Jedyne co można zrobić to wysłać mail z prośbą o zachowanie od demontażu np. międzynarodowego portu lotniczego pod Jelenią Górą, albo skonstatować jadąc samochodem, że oto pod Lubskiem do końca rozebrano dawną szybką kolej z Wrocławia do Berlina, którą pociągi mknęły 160 km/h, łącząc oba miasta w 2 godziny 39 minut, kilkakrotnie szybciej niż obecnie.
Wizytując wybrzeże morza ekonomista naliczy dwa nieczynne lotnicze porty pasażerskie, ongiś całkiem oblegane. Jeszcze przed II wojną światową rozwinęła się tutaj sieć lotniczych połączeń krajowych. Ktoś mu wskaże dawny terminal pasażerskich promów po Bałtyku, dziś zamieniony w galerię sztuki. Opowie fascynujące historie o planach zamiany Ustki w kolejny wielki port morski, które przerwał wybuch II wojny światowej.
Odwiedzając zachodnie rubieże natknie się na zadziwiający świat rzeczy które były i właśnie się walą. Polska Dolina Loary, prywatna inicjatywa trójki wrocławian, mających na celu uratowanie niszczejących zamków i pałaców na Dolnym Śląsku- to przykład kampanii w czasach kryzysu. Są całe regiony Dolnego Śląska, Łużyc, Nowej Marchii, Pomorza, dawnych Prus gdzie niezwykłe dziedzictwo przeszłości rozpada się. W wielu okolicach nie znalazł się często choć jeden inwestor, któryby podjął się próby odbudowy porzuconych od wojny gmachów. Ich kres często następuje dopiero teraz, blisko 7 dekad po wojnie.
Nadal straszą ruiny nieodbudowanych od wojny miast. Do połowy odbudowano śródmieście Głogowa, choć w rynku nadal straszą ruiny teatru i opery. W ruinach leży śródmieście Kostrzyna nad Odrą, historycznej stolicy regionu Nowej Marchii. Życie gospodarcze przeniosło się na zestawiony ze szczęk pobliski bazar. Komunikacja miejska kursująca przed II wojną co 10 minut, dziś kursuje wg rozkładu ok. 3 razy dziennie. Wg krytyków- zdarza się jej nie kursować w ogóle, a pobierający od miasta dotacje przewoźnik miał tłumaczyć się brakiem pasażerów.
Centra miast podupadają gospodarczo, rozwój motoryzacji uczynił je gospodarczo zbytecznymi, niczym w USA. W Zielonej Górze na rynku od 2-3 lat stoi niewykorzystane, nowe centrum handlowe. Klienci nie mieliby się jak do niego dostać- brak tu miejsc parkingowych. Z komunikacji miejskiej korzysta już niewielka część podróżnych, zresztą komunikacja publiczna omija historyczne centrum o jakieś półtora kilometra.
Tutaj i tak jest względnie porządnie w porównaniu z Wałbrzychem. Próbując porównać nadgraniczne gospodarki Liberca i Wałbrzycha trafiamy na niewytłumaczalne statystycznie różnice. W Wałbrzychu na ulicach brakuje całych kohort demograficznych. Gdy zapytałem koło zdemontowanego dworca PKS, co ktoś zrobił z tym obiektem, siedzący tam mężczyzna odpowiedział mi „Pan lepiej zapyta co zrobiono z tym miastem”. Już same różnice estetyczne są piorunujące. Gospodarka miejscowa, mimo porównywalnej liczby ludności, wydaje się być ułamkiem oferty handlowej i gospodarczej sąsiedniego czeskiego, statystycznie mniejszego miasta Liberec
Centralizacja mediów i przez to wielu sektorów gospodarki jest już tak znaczna, że jak to określił krytyk:
W Polsce nawet aktor cz inny szansonista najczęściej musi się przenosić do Stolicy, aby osiągnąć sukces. Coś się zmieni – nie przypuszczam… Myślenie kategoriami warszawskiej ploty, stołecznego magla, powoduje, że i tak niedouczeni publicyści nie potrafią zrozumieć ani tempa przemian na tzw. „prownicji”, ani zasad rozwoju gospodarczego w innych aglomeracjach lub konurbacjach miejskich, ani regionalnych i lokalnych problemów…(autor: internauta Zygfryd)
Jest to wynikiem niczego innego jak centralizacji mediów na skalę niespotykaną poza Węgrami na kontynencie europejskim.
Wiele sektorów infrastruktury to całe dekady zapaści. Ich reformy rynkowe się nie powiodły. Rynki pozostały zamknięte dla konkurencji, a rządy, mimo unijnego prawa nakazującego ich otwarcie np. dla międzynarodowej konkurencji, jeszcze przykręciły śrubę. Wprowadzono po prostu dalsze wymogi urzędowych zgód (np. wymóg zgody ministra spraw zagranicznych na pociągi pasażerskie przekraczające granicę, co uniemożliwiło otwarcie tego rynku).
Ekonomiści badają także ekonomikę instytucji. Jest to nauka dość nowa. Badamy, czy istniejące otoczenie rynku politycznego- think-tanki, instytuty, są wystarczająco silne aby móc sprawować funkcje kontrolne. W Polsce niemal nie ma całych sektorów podobnych instytucji. Sektor nauki jest finansowany z rządu, więc naukowcom trudno wyrażać niezależne opinie. Krytyczni ekonomiści mogą np. prowadzić własne biznesy edukacyjne, własne uczelnie, dopiero wtedy mając finansową bazę wypowiadania niezależnych osądów.
Czym grozi „upaństwowienie” nauki? Choćby tym że ta zostanie upolityczniona, a, niczym za reżimu sanacyjnego, nieprzychylni albo nie zrobią kariery, albo nawet nie zawitają w progi wielu instytucji. Rząd może dyktować i nauczać własnych definicji np. długu publicznego, co zdaje się zresztą odbywa, na przekór takim naukom jak rachunkowość. Historia wszak uczy że politycy mogą ogłosić wiele bzdur jako obowiązujące prawa. W Polsce dekretami ustala się szczegóły programów nauczania na kierunkach uniwersyteckich, ustala się rozporządzeniami źródła danych do sporządzania rządowych statystyk. Polska wciąż nie dorobiła się niezależnej instytucji statystycznej.
Podobnych zaszłości można mnożyć, opóźnienia w dziedzinie reform instytucji w wielu sektorach gospodarki sięgają już dwóch dekad. Kryzys jest nie tyle jakimś nieprzewidzianym wypadkiem, co konsekwencją lat zaniedbań. Wydaje się że nie ma środków, poza pieniędzmi politycznymi, na niezależne instytucje. Ja osobiście głowię się jak pozyskać środki dla instytutu na kampanie informacyjne dla władz regionalnych, mogące powstrzymać lokalne samorządy od demontażu rozmaitych elementów infrastruktury, co czego coraz częściej dochodzi.
Są to coraz bardziej kosztowne kampanie, a listy email nie wystarczają. W planach mam kampanię na rzecz ocalenia dawnego międzynarodowego portu lotniczego w Krzywej koło Jeleniej Góry. Sądzę że w warunkach gospodarczych Czech czy RFN funkcjonowałby. Nie wspominając o tysiącach km linii kolejowych, które w tamtych krajach nadal znajdują klientów i tworzą miejsca pracy- tutaj próbowałem się upominać jedynie o gospodarczo najcenniejsze fragmenty sieci, niestety- w wielu miastach nawet nie trafiłem do prasy. Być może myślenie w kategoriach „tamtych” systemów gospodarczych tym w Polsce skutkuje?
Powracając do tematu przyczyn tego stanu rzeczy: Polska ma po prostu odmienny ustrój, skutkujący takim a nie innym efektem, wynikiem. Niereformowany ustrój polityczny spowodował taki a nie inny efekt gospodarczy- takie jest moje zdanie. Znam nieco polskie realia i różne środowiska, mam wrażenie że nawet samo wykonanie jakiejś akcji na rzecz określenia zmian w ustroju kraju jest logistycznie niemal niewykonalne. Kiedyś podobne spotkanie zorganizował już nieżyjący rzecznik praw obywatelskich, ale pewne postulaty, takie jak np. przekształcenie kraju w system federalny, bardziej w kierunku modelu nieco czeskiego, a bardziej austriackiego, szwajcarskiego czy niemieckiego, traktowano jak tematy taboo. Z owych propozycji nic zresztą nie wynikło. Ciekawe co musi się wydarzyć, by ktoś na poważnie podszedł do kwestii reformy ustroju kraju?
Adam Fularz